Siła jest w nas... Kolejny dzień na Wyspie - tym razem o życiowych kryzysach



Wchodzisz na stały, twardy, bezwzględny ląd
Spadasz...
Ze swoimi marzeniami, motylami w brzuchu - idealnym obrazem miłości.
 Praca, gonitwa rozczarowania.
Przychodzi w życiu też moment, w którym masz wrażenie, że to koniec świata.
Twój koniec świata.
Myślisz, że jeśli zrobisz jeszcze jeden krok - spadniesz w przepaść i nie będzie już nic.
A potem okazuje się, że takich „końców świata” było więcej i za każdym razem - ten następny krok robisz pewniejszy - w myśl zasady - „ Co nie zabije to wzmocni”
Masz w sobie tajną broń, lekarstwo - na ewentualne, czyhające jeszcze na Ciebie katastrofy.
Może będzie ciężko, ale już wiesz , że potrafisz...
Podziel się proszę - jaka to broń i co sprawia że podnosisz się, otrzepujesz i idziesz dalej.

...Wyrastałam w takich warunkach, że raczej porażek nie traktowałam jak koniec świata, były to niewątpliwie rozczarowania, ale czy koniec świata?
Lubiłam słuchać zawsze opowieści babć i ciotek o trudnych czasach i chyba to spowodowało, że inaczej patrzyłam na różne niepowodzenia, zresztą babcia Stefania była moją bratnią duszą i zawsze potrafiła znaleźć to przysłowiowe światełko w tunelu. Wygląda na to, że jestem szczęściarą, bo nie potrafię przywołać w pamięci specjalnie dołującego zdarzenia..."

..."Moja mama - piękna kobieta, nagle ze szpilek zeszłą na kule ortopedyczne.Choć do końca była silną kobietą, to wiem, że ten wypadek wpłynął znacząco na jej życie, a co za tym idzie i na moje również. Przyszedł jednak czas dorosłości, małżeństwo i dzieci. Po 10 latach dotknęło mnie osobiste nieszczęście.Choroba nowotworowa zabrała mi męża i ojca moich dzieci. Podnieść się po tym to był cud.Jednak moje dwa skarby pomogły mi, w tym ciężkim czasie.
Ich dziecięca miłość i szacunek do mnie dodawały mi skrzydeł każdego dnia. Po przeprowadzce do swojego mieszkania nasze życie toczyło się
spokojniej ,łatwiej. Praca, dom, pociechy. I nagle BUM!!!! Dopadła mnie choroba kręgosłupa. Z pracą musiałam się pożegnać i znowu walka o każdy dzień.
Ból towarzyszący mi cały czas i zmaganie się z brutalną codziennością.
Po siedmiu operacjach, moja siła do walki wciąż jest"...


..."Kiedy leżąca w łóżku z temperaturą prawie 40 st , o wyglądzie zombi - przeżyłam wizytę męża ze swoją przyjaciółka z pracy, piękną młodą dziewczyną, która na moich ledwie widzących oczach - pakowała go na wyjazd integracyjny,  ja spod kołdry nawet nie odważyłam się wysunąć na milimetr. Spakowała go i pojechali… 
Gdy dzieci odwróciły się ode mnie , bo ośmieliłam się zakończyć jednak związek, który niszczył mnie i wszystkich dookoła , gdy zobaczyłam zdjęcie mojej wnuczki w internecie... myślałam, że mi dusza pęknie na kawałki, nie pękła... zarosło się - jak fikusowi, który na twardej łodydze ciśnie w górę z nowymi liśćmi , a po starych opadniętych ma mocniejsze - choć zabliźnione miejsca.
Było też kilka śmierci, których nie potrafiłam zrozumieć i wydawało się, że nie będzie już nic... było... i jest...
Po takich i innych doświadczeniach - mam w końcu swoją tajną broń „"Je vais faire quelque chose. Ça va me changer les idées” - Jak to mówi moja przyjaciółka - Zrobię coś to mi odmieni myśli.
To działa.
Uodporniona - jak po szczepionce, żyję pełnią życia, które mi los ofiarował, wystarczyło tylko nie skupiać się na tym co złe, otworzyć oczy i iść"...

..."Na pierwszą wizytę do poradni (jak przystało na ,,dobrą” żonę alkoholika) poszłam z mężem. Chciałam wszystkiego dopilnować. Młody psychoterapeuta, wbrew obowiązującym zasadom, pozwolił mi wejść do gabinetu razem z mężem. Po
krótkiej, wstępnej rozmowie, ku wielkiemu mojemu zaskoczeniu, zaproponował terapię również mnie (oczywiście każde z nas miało ją odbyć osobno i u innego specjalisty).
Ten psycholog był pierwszą osobą, która wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Wcześniej nieśmiało wspominałam o swoich problemach rodzinie, ale mój głos wołający o pomoc był ignorowany i bagatelizowany.
Czułam, że terapia może być dla mnie niepowtarzalną szansą, której nie mogę zaprzepaścić.
Zaczęłam chodzić na spotkania terapeutyczne (początkowo indywidualne, a potem w grupie wsparcia) i był to pierwszy krok do nowego, lepszego życia.
Nie było łatwo, ani krótko, ale zdecydowanie warto!!!
Wraz z mężem uratowaliśmy i odbudowaliśmy małżeństwo, i rodzinę. Ja odnalazłam siebie i zaczęłam nowe życie ze starym mężem"...


..."Moje życie szybko powiedziało mi sprawdzam... Choroba przewlekła jako towarzysz życia skutecznie uczył mnie pokory, a jednocześnie wiele zabierał... Gdy już wydawało się, że wychodzę na prostą po raz kolejny lądowałam w szpitalu, kolejny raz powracał ból... Na ringu życia znowu musiałam zawalczyć o zdrowie i sprawność...
Choroba, która kształtuje charakter młodego człowieka, wpływa również na jego dorosłe życie... Być może „muszę” zatem podziękować mojego towarzyszowi, że dzięki niemu jestem tym kim jestem, że nie jestem egoistką, że dostrzegam w sobie siłę do walki i spełniam się w pomocy innym chorym...
Życie nie jest jednobarwne, ale należy wyłapywać te piękne kolory, które sprawią, że na naszej twarzy zagości uśmiech"...


...`'Gdy córka zmarła w wieku 34 lat i trójka jej dzieci została sama - świat dla mnie przestał istnieć.
To był - jak mi się wtedy zdawało koniec - koniec wszystkiego, na takie chwile nikt nie jest odpowiednio przygotowany. To było dla nas koniec świata.
Ale nie na długo, przecież nie mogliśmy się pogrążyć w bólu i żałobie tak - by zapomnieć o wnukach, które miały tylko mnie i męża.
Trzeba było się nimi zająć. Do tej pory nie wiem jak i nie wiem skąd przyszła siła - by temu wszystkiemu sprostać.
Adoptowaliśmy całą trójkę wnucząt, by je wychować - a ich ojciec już się nie pokazał.
Przeprowadziliśmy się do mieszkania córki i wszystkie obowiązki matki trójki dzieci , po wychowaniu swoich - znów do mnie wróciły.
„ Koniec świata” stał się nowym początkiem i wywrócił moje życie do góry
nogami.
Teraz wnuki są już dorosłymi ludźmi, mają swoje rodziny, swoje dzieci - a to co mnie wtedy nie zabiło -dało mi tyle sił, że kalendarz i ilość moich lat, przestały istnieć"...



..."Co do konkretnych kryzysów, to nie dawałam sobie za bardzo czasu na to, aby
się im poddać. Albo zajmowałam głowę i skupiałam się na wychowaniu dzieci, albo uciekałam w pracę - to były moje odskocznie. Jak już było bardzo źle, to trzeba było wspomóc się lekami na depresję, które przez krótki czas pomagały mi znowu ruszyć do przodu i wtedy jakoś łatwiej było wejść z powrotem, na odpowiedni szlak mej drogi życia.
Każda śmierć bliskiej mi osoby, zawsze znacząco mnie zmieniała, a
ze śmiercią mojej 30 letniej przyjaciółki ,chyba do dnia dzisiejszego nie umiem tak do końca się pogodzić.
Wiem , że wszystko co nas spotyka, służy czemuś, naszemu dalszemu rozwojowi,
i tylko od nas zależy, co i ile zainwestujemy w nasz rozwój duchowy i czy będziemy też dbać o ciało"...


..."Mój ukochany brat popełnił samobójstwo, zatrzymał się czas, serce stanęło na chwilę i roztrzaskało się na kawałki, wylałam wiadra łez, przypłaciłam to zdrowiem- anoreksją, depresją i ogólna niechęcią do wszystkiego.
Mówi się że czas leczy rany, poniekąd tak, ale częściowo ból zostaje i takie poczucie porażki, że mimo starań tak się stało.
W tej sytuacji balsamem dla mojej duszy jest kontakt z przyrodą, ukochany las, staw, góry i zwierzęta w naszym gospodarstwie, króliki, gołębie, psy, kury i kaczki. Mam też w sobie duży potencjał dobrego humoru i pozytywne patrzenie w przyszłość ratuje mnie z wielu opresji i trudnych sytuacji"...

List do Mamy


Fot. Helena M. 

Kochani, wczoraj zamieściłam na FB zdjęcie mojego 
wiersza - listu 
sprzed kilku lat i obserwując to co się dzieje, stwierdziłam, że nic innego i lepszego nie napiszę. 
Dlatego tym, którzy pamiętają - przypominam - a z tymi z Was,  którzy nie znają - dzielę się swoim Listem do Mamy, 
który znajduje się w moim najnowszym tomiku pt. "Anielska ławeczka"

Ptasia lekcja



Kap... kap... kap...
Tak jak krople deszczu 
za oknem
wpadają mi w serce literki 
jedna za drugą
by ułożyć się w słowa 
Kap... kap... kap...
By opowiedzieć tym 
jak ptasie radio dziś 
koncertowało
przed deszczem
Za darmo
całkiem za darmo
dla ludzkiego zachwytu
W podzięce 
 za kropelkę wody i kilka muszek
A teraz ucichło by 
rankiem
od nowa zachwycać
Na całe ptasie gardło
za nic…
Z wdzięczności za samo 
istnienie
Jakie to człowiekowi 
jeszcze dalekie...



Wirus życzliwości



Zdjęcie dostałam od mojej koleżanki Basi
(Bad Rappenau Park Zdrojowy)

Epidemia życzliwości
 od dziś niech zagości 
Spróbuj wysłać maleńkiego
wirusa życzliwego 
Jeden uśmiech z twojej strony 
niech będzie szybko dalej 
przeniesiony 
Albo zaskocz dzisiaj  kogoś 
zwykłym słowem miłym 
by się słowa dobre
 szybko pomnożyły
Potem zobaczymy kto kogo
  pokona 
Bo wobec tej pandemii
nie ma szans „korona” 

Masz może wrażenie, że...




...teraz jest czas na 
poznawanie
siebie od początku
bez poczucia 
że coś było nie tak
Teraz jest czas na 
przytulenie 
swojego serca
i powtórzenie że
teraz już wszystko
 będzie dobrze 
a nawet lepiej
bo przez to "sito" przejdzie tylko
 to
co najbardziej wartościowe
Ja mam takie wrażenie
 To też TEN czas
by przestać skakać jak małpka
by zadowolić innych
i zobaczyć komu tak naprawdę
na tobie zależało