Zapora Rożnowska |
Z łagodnością spadającego
jesiennego liścia
Z cierpliwością leżącego
owocu kasztana,
który nie wie
jak czeka go los
Z miłością ciepłą
jak promienie
jesiennego słońca, gdy
między drzewami...
w chowanego….
Chciałabym stanąć
na mostach, których przecież
nigdy
nie spaliłam
Z delikatnego babiego lata
utkać bym chciała
dywany
Zgliszcza, których czas
nie zdołał jeszcze
obrócić w pył
zmieniłabym
w mosty - wielobarwne...tęczowe...
Kuszące swoim pięknem
zapraszające….
I niech Ci się tak stanie Gabrysiu. Niech się stanie. Warto wierzyć pomimo. A most... jeśli choćby z jednej strony nie jest spalony, to przecież jest. Ta jego część to nieustające zaproszenie.
OdpowiedzUsuńBasiu i tu nasuwa się skojarzenie , że nawet kiedy ta jedna połowa mostu „działa”, to potrzeba aby z drugiego brzegu ktoś dobudował swoją połowę. Inaczej chyba się nie da...:-)
UsuńNie da się. Jednak istnienie tej połowy jest zaproszeniem. Jeśli i jej zabraknie... nie ma już niczego.
UsuńJak pięknie piszesz o cierpliwym czekaniu na moście....którego nie spaliłaś, ależ mi się podoba ten zwrot, ta metafora. I już się uruchamia wyobraźnia, już widzę zamyślonego człowieka nad być może pękniętym mostem....chciałabym zobaczyć także kogoś po drugiej stronie mostu, jeszcze nie widać żadnej postaci, ale jestem pewna Gabrysiu, że się pojawi...Dobrego wieczoru:))))
OdpowiedzUsuńPięknie Ci wyobraźnia Moniko podpowiedziała, ja też to zobaczyłam...Dobrej nocy i dziękuję....:-)
Usuń