" Lekcja Szymona" z cyklu Uniwersytet Malutkich

 


To jest Szymon

Szymon chce zobaczyć świat z parapetu 

okna swojego mieszkania

 Takie jest jego obecne marzenie 

Zrobi to - mimo, że nie jest to zbyt bezpieczne. 

Może nie udało się za pierwszym, czy drugim razem 

ale w końcu swoje marzenie spełnił.

 Widzicie ?

Gdzie się podział ten dziecięcy upór 

by spełniać swoje marzenia? 

W którym momencie wypuściliśmy z dłoni

 rączki naszych wewnętrznych małych „Szymonów” ?

Pełnych determinacji… 

Co sprawiło, że poddajemy się 

 po pierwszym niepowodzeniu ? 

Nie tak miało przecież być - co widać 

na załączonym filmiku.

Każdy upadek,

 każde niepowodzenie  z  pewnością

 nauczyło go - jak się poruszyć inaczej 

zgrabniej bo zrozumiał „ lekcje” .

W którym momencie życia - przestajemy rozumieć, 

że każda porażka jest lekcją 

by iść dalej i się nie poddawać? 



Tymi rozmyślaniami rozpoczynam dzisiaj nową serię wpisów , które będą  się pojawiać co jakiś czas na moim blogu.

Myślę, że czasem to my dorośli możemy się od tych Malutkich więcej nauczyć niż oni od nas. 


"Uśpione niebo" - już coraz bliżej





Dzisiaj mam dla Was kilka fragmentów książki, o której całkiem niedawno wspominałam.
Cztery lata przeleżała sobie cichutko w pliku na moim komputerze.
Jak napisała pani z Wydawnictwa " teraz jest dobrzy czas, gdy tyle spraw wyłazi spod dywanów kościelnych" i ja też tak myślę.
W książce będzie sporo emocji, sporo faktów, ale też sporo dobrej energii, którą przez ostatnie lata się karmiłam.
Dlatego wiem już teraz - że to prawda " wszystko ma swój czas" .
Książki także.
Akcja rozgrywa się na Śląsku, nad Bugiem - w dalekim Dorohusku ,gdzie swego czasu bardzo często bywałam i nie mogło zabraknąć także moich ukochanych Dusznik.
Tam niedawno właśnie byłam i dopieszczałam fragmenty z nimi związane.




"Któregoś dnia Anna, wracając z zabiegów, zobaczyła siedzącą na ławce Marię, pochłoniętą rozmową z jakimś starszym panem.
Ciotka nawet jej nie zauważyła, tak żywo o czymś dyskutowali.
- Acha, zaczyna się – pomyślała rozbawiona. – Oby mi się tylko jeszcze jakiś wujek nie trafił.
Zaniosła swoje rzeczy potrzebne na zabiegach do pokoju i wróciła z nadzieją, że ciotka przypomniała sobie o masażu, który miała wyznaczony na jedenastą.
Niestety starsi państwo byli tak zajęci rozmową, że nawet sanatoryjny rozkład zabiegów, nie był w stanie jej zakłócić.
- Ciociu, nie chciałabym przerywać, ale zdaje się, że w tej chwili przepada ci masaż.
- Matko jedyna, Aniu, na śmierć zapomniałam. Panie Teodorze – to moja siostrzenica Anna.
Aniu – to pan Teodor.
Pan Teodor wstał momentalnie i szarmancko ucałował dłoń Anny.
- Teodor Płaszyk, bardzo mi miło.
- Anna Słonczyńska – Anna zarumieniła się jak mała dziewczynka i zakłopotała. Chyba jeszcze nikt nigdy się z nią w tak elegancki sposób nie witał.
Spojrzała na ciotkę z ogromnym znakiem zapytania w oczach, ta jednak zdawała się niczego nie zauważać.
- Pozwolą panie, że się pożegnam – obowiązki kuracjusza wzywają. Mam nadzieję, że spotkamy się na poobiednim spacerze. Służę swoim towarzystwem.
Oddalił się z wdziękiem, a Maria siedziała nieruchomo wpatrzona w miejsce, na którym przed chwilą siedział"
Czy niebo się obudzi? Czy Anna wyleczy swoje "rany "zadane jej przez... księdza?
Czy zdoła odbudować swoje życie?
Tego dowiecie się być może już wkrótce.

Dla Basi

Wczoraj po raz drugi zostałam (pra)ciocio-babcią :) 

W samo południe 

gdy cudnie 

słońce świeciło 

na świat przyszła Miłość

W pierwszy lata dzień 

gdy nawet cień 

z gorąca wymięka 

na świat przyszła istotka maleńka 

Trochę się Basia zdziwiła  gdy już 

przybyła 

do celu swojej podróży 

Że ten świat taki duży 

że nie jest  już - jak u mamy - komfortowo

że wszystko na nowo 

trzeba  dokładnie poznawać 

że skończyła się dobra zabawa 

Lecz trafiła w najlepsze miejsce

 i w najlepszym czasie 

gdzie wszyscy z utęsknieniem czekali 

na 

 maleńką Basię 



Bajka o Dusznikach






Gdzieś między drzewami 

między krążącymi w powietrzu nutkami 

 poloneza Chopina

snuje się  ledwie widoczny cień 

Cień pewnej kobiety

która przed laty tutaj zakończyła swoje życie 

Lecz w innym znaczeniu niż było to planowane 

Nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji

jak w filmie

Pojawił się książę i w ostatnim momencie 

wytrącił jej z rąk 

zatrute jabłko które było już całkiem

 blisko celu

Bo  widać los miał całkiem inne plany

Sprawił że nigdy nic już nie było takie samo

A potem żyli długo i szczęśliwie 

Tylko czasem wracam tu i szukam śladów

 dawnej mnie

by przestraszone nie słaniały się już 

z głodu miłości troski i zrozumienia

Zbieram te zagubione kawałki 

i ogrzewam przytulam i wybaczam 

Teraz potrafię…


Za - czy przeciw...





Tak się jakoś porobiło 

że każdy każdym ostatnio sterować chce

I każdy wie co dla drugiego jest najlepsze 

To jakby statek nagle zatonął 

a ludzie zapominają że oni sami 

potrafią pływać 

Doradcy "życzliwi" ciągle wzburzają wodę

 by jeszcze bardziej go w tym utwierdzić

Nic bardziej mylnego 

Każdy z nas potrafi płynąć

 i ma w sobie moc i mądrość

 w takiej ilości

 jaka mu jest potrzebna 

Tylko trzeba słuchać siebie 

nie doradców 

i jeszcze trzeba  nauczyć się

akceptacji kierunku obranego

 przez  człowieka obok

Tylko w ten sposób może uda się nam

powrócić na statek by ocalić resztki 

człowieczeństwa 

Słowo się rzekło - będzie „ mocno"



To już cztery lata? Nie wierzę, a jednak…

Cztery lata - nie w szufladzie -  a w pliku przeleżało coś , 

o czym Wam wspominałam tutaj 


Uśpione Niebo


Po niewątpliwym sukcesie (Bez) ludnej wyspy, postanowiłam wrócić do tematu i… jak się okazało, te cztery lata tyle zmieniły w moim życiu, że to co napisałam wtedy - teraz dopiero podwaja swoją objętość. 

Te lata były po to, by zdobyła wiedzę, którą teraz mogę się podzielić.

Trochę zniechęciłam się tym, że żadne wydawnictwo nie wykazało zainteresowania - wtedy jeszcze nie wiedziałam,

 ile jeszcze będę miała do dopisania. 

Czasem nam się wydaje, że dzieje się źle - a tym czasem wszystko dzieje się tak - jak powinno. 

Tak więc kochani - siedzę i piszę, pisze i piszę :) 

Jest już wydawnictwo, a nawet są już czytelniczki - uwierzycie w to, że dosłownie kilka dni temu dostałam maila następującej treści? 


Teraz już wiecie - jakie słowa padły na końcu tekstu, który zamieściłam 4 lata temu pod wskazanym linkiem.

Tak więc - ja pracuję , Wy czekacie - a jest na co - zapewniam. 

Polskich ‚Ptaków ciernistych krzewów” może i  nie stworzę, ale na pewno coś co trafi wprost w serca kobiet i w nich już zostanie na zawsze. 

Czy - i w jaki sposób bohaterka odbuduje swoje życie ? 

Znam historie, które skończyły się tragicznie , znam historie które dają nadzieję - faktem jest, że trzeba o tym napisać,  

ponieważ takich tekstów jak ten, w sieci i nie tylko - jest cała masa.


O segregacji - inaczej





Jednym z częściej spotykanych ostatnio słów - jest słowo „segregacja”

To ja dziś też o segregacji - lecz bynajmniej nie tej, o której myślicie .

Taka sytuacja .

Pan , pani i dziewczynka. Oni w wieku podobnym do mojego - dziewczynka - późne, „ wymodlone”  dziecko.

Nowi znajomi , z racji przyszłego niedalekiego  od nas zamieszkania. 

Mam ja w sobie jakiś dodatkowy zmysł , który przyznam nie zawsze - ale działa. 

Od początku paliła się we mnie lampka zwana „ dystans” . 

Ale mówię sobie  - ee tam - nie będzie źle.

Pani zaczyna snuć plany odnośnie naszej „przyjaźni” . 

Wspólne herbatki , spacery itp. ( lampka) 

Dziewczynka ma już wybrany dzień tygodnia, w którym będzie przebywała w naszym domu ( lampka… tak bez konsultacji? ) 

   Nadchodzą zwierzenia - których słucham z jakimś takim średnim zainteresowaniem - bo dla mnie to zbyt wcześnie

 a co gorsze - naciąganie na wzajemność 

( lamka - nie ten etap) . 

Tysiące komplementów zachwytów nami  - jako ludźmi 

( no lampka trochę słabiej - ale jest - w końcu naprawdę jesteśmy z mężem fajnymi ludźmi :) )

Opowieści i  ich nadzwyczajnej religijności - poparte modlitwami odprawianymi tak, by wszyscy widzieli

 ( tu już lampka z alarmem - bo z takimi ludźmi miałam już kiedyś do czynienia) .

Jakoś tak bez entuzjazmu z mojej strony - ale znajomość się toczy. 

I nagle tekst - "do tego pana my do domu nie wejdziemy i on do naszego także, bo on ma drugą żonę - a my „ niebożych ludzi” pod swój dach nie wpuszczamy"

 (alarm i tysiąc lampek  ) 

Powiem szczerze - ulżyło mi, bo bałam się tego osaczenia, bałam się tej religijności ( od takich ludzi to ja kiedyś uciekać w podskokach musiałam) . 

Dostałam do ręki broń przed osaczeniem -bo wg powyższej segregacji ustalonej wyłącznie przez panią, bo wątpię, że Pan Bóg miał z tym coś wspólnego- jesteśmy „niebożymi ludźmi” . 

Jak się domyślacie, w końcu się „broń” przydała, gdy się miarka przelała i nastąpiło wielkie BUM i cisza… 

błoga i sielska cisza.