Zostawiam tutaj kawałek siebie z nadzieją, że tym okruszkiem wypełnię niejedną pustkę w sercu. Jeśli tak - miło mi będzie , gdy się o tym dowiem.
Wasza Gabrysia.
i rozmyślałam, nad tym co jest, nad tym co było i nad tym, co być może jeszcze będzie.
I doszłam do bardzo ciekawych wniosków.
Po pierwsze , że ( tu zacytuję Olgę) „ nieidealnie, ale po naszemu” jest po prostu cudownie.
Szczerze, z miłością, bez spinania się, a przede wszystkim bez lęku.
Lęku, z którego wyleczyłam się dopiero niedawno.
Lęku przed tym, co powiedzą inni, jak mnie ocenią i co wypada,
a co nie.
I czy zasłużę na dobre słowo, czy może na ludzkie potępienie :)
Gdy tak obserwuję żurnalowe zdjęcia na portalach społecznościowych, to chce mi się i śmiać
i płakać jednocześnie.
Płakać z żalu nad ludźmi, którzy za wszelką cenę muszą, koniecznie muszą udowadniać światu - że ich choinka jest najpiękniejsza,
ich dzieci najpiękniej ubrane, a ich rodzinna sielanka po prostu bije wszystko na łeb na szyję.
Ja wiem, co za takimi przesłodzonymi zdjęciami może się kryć.
Wiem to i nikt mi tego nie odbierze.
Żal mi - szczerze żal , że tak niewiele osób potrafi zatrzymać to wszystko dla siebie.
Ktoś kiedyś powiedział „ im głośniejszy krzyk na portalach - tym większy krzyk w człowieku” o uwagę, o lajki i o potwierdzenie swojej wartości.
A przede wszystkim, krzyk lęku i strachu.
I ja też mam zdjęcia... dużo zdjęć... do których sama się uśmiecham i zaglądam do nich - ukrytych w sercu - nie raz.
I pewnie będę przez cały najbliższy rok do nich zaglądała i się uśmiechała.
Kochani, nie porównujcie się, a już broń Panie Boże nie miejcie żadnych kompleksów, że nie macie się czym pochwalić - bo może choinka nie taka, albo macie na tyle oleju i rozsądku w głowie,
by nie skazywać swoich dzieci, na dożywotnie istnienie w sieci, w różnych przebrankach.
Tak nawiasem mówiąc, to tylko w naszym kraju panuje taka lekkomyślność i nie jest to jeszcze prawnie zabronione, no ale czego się nie robi dla kilku lajków..? (Gdzieś przeczytałam artykuł o pedofilii w sieci - był przerażający).
Chciałam się podzielić jeszcze jednym odkryciem, odnośnie zeszytów, które widzicie na zdjęciach.
W tym roku w końcu udało mi się solidnie zapisać cały zeszyt, którego prowadzenie zaczęłam w Sylwestra - wpisując tam swoje marzenia.
Muszę z zadowoleniem stwierdzić, że większość z nich została „ odhaczona”, choć wydawały się całkiem nierealne.
Wczoraj też, czytałam swoje wpisy z początku roku i doszłam do wniosku, że zrobiłam milowy krok.
Sama siebie z tych pierwszych wpisów, nie poznaję :)
To był rok naprawdę magiczny i dlatego zachęcam Was,( jeszcze zdążycie )do zakupu takiego magicznego zeszytu, z którego potem dowiecie się sporo o sobie:)
Ten z lewej jest prawie cały zapisany, a ten z prawej czeka na Sylwestrową noc :) Sami przyznacie, że jest tak piękny jak marzenia , które można tam wpisać.
Życzę Wam dobrego świątecznego czasu - nie dla sieci
- dla siebie i dla tych , którzy obok.
Ze swojej obserwacji powiem, że lepiej się żyje - gdy się do sieci nie zagląda:)
wie się na 100% z czym przyszło się na ten świat i w jakim celu.
Później już jest gorzej.
Według rodziców, wiele z zawodów jest kompletnie nieopłacalnych i najlepiej, jak się swoje osiem godzin odpracuje.
Wtedy jest spokój i stabilizacja.
Bycie pielęgniarką jest niemodne, uciążliwe, a fryzjerka dostanie żylaków od ciągłego stania.
Telewizja dokłada swoje i… zapominamy.
A potem… potem jest jeszcze gorzej, bo ze zwieszoną głową w depresyjnym nastroju, budzimy się rano - by „odfajkować „ kolejny dzień w znienawidzonej już dawno pracy.
(A miało być za tym biurkiem tak pięknie)
I odbija się to wszystko, na Bogu ducha winnych ludziach.
Ostatnio byłam świadkiem karczemnej awantury , jaką urządziła właścicielka sklepu swoim pracownicom, w obecności nas - czyli klientów.
Miałam ochotę oddać cały towar, żeby takiemu babsku nie dać zarobić, ale żal mi było ekspedientek, które ze łzami w oczach nas przepraszały.
Albo takie zgorzkniałe panie księgowe w urzędach, do których aż strach podejść , a już zapytać o cokolwiek...uuuu
Znacie to, prawda?
Pytam też panie nauczycielki, a właściwie nie muszę pytać, bo już na początku spotkania widzę, które z nich jako dziewczynki marzyły o tym, by uczyć dzieci.
To widać - wierzcie mi.
Inne opowiadają, że nie tak miało być.
Że w głębi duszy tęsknią za tym prawdziwym miejscem na ziemi.
I wtedy ściszonym głosem, opowiadam historię marzeń zakopanych w słoiczku.
Kiedy to Tererai Trent - mała dziewczynka z afrykańskiej wioski bardzo, bardzo dawno temu wymarzyła sobie , że będzie uczyła biedne afrykańskie dzieci, sama nie mając nawet perspektywy ukończenia szkoły podstawowej.
Za radą mamy i z jej pomocą, marzenie zapisała i zakopała w słoiczku do ziemi.
Życie poszło jednak całkiem inną drogą, lecz mama w porę przypomniała Tererai o słoiczku i dziś dr Tererai Trent jest założycielką ogromnej sieci szkół dla biednych dzieci w Afryce.
Dzieci słuchają tej opowieści z zapartym tchem, panie nauczycielki także.
Jestem ciekawa, ile słoiczków już zostało zakopanych :)))
A Ty?
Pomyśl teraz przez chwilę
- Czy Pamiętasz???
Czy to miejsce, w którym jesteś teraz - jest tym właściwym?
A jeśli mógłbyś teraz wykopać, taki nieistniejący słoiczek,
co byłoby tam napisane?
Jeszcze jest czas… Zawsze jest czas… Póki życie trwa, jest czas na spełnianie marzeń.
Jeśli pojawia się temat spokoju, to kto jest w stanie lepiej go przybliżyć od buddyjskiego mnicha - no kto???
W pierwszym dniu warsztatów, chłonęliśmy słowa, ruchy, wskazówki, przepisy i co tylko… gościa Jadwigi
Hae Mahn Sunim -Mnicha Zen Zakonu Taego.
(Było też na wesoło, bo dowiedzieliśmy się, że nie wszyscy mnisi buddyjscy noszą bieliznę ;) )
W dniu drugim uczyliśmy się uważności i ćwiczyliśmy medytację z kolejnym gościem Jadwigi
- Tomaszem Wolakiem,
który
na codzień zajmuje się masażem,
współpracuje również z Kliniką Medycyny Integracyjnej we Wrocławiu, gdzie raz w tygodniu prowadzi warsztaty "Mindfulness, uważność dla początkujacych" przybliżając tematykę medytacji dla każdego.
W pierwszym dniu warsztatów, mnich zapoznał nas między innymi,
z praktyką pokłonów i jej zdrowotnymi aspektami.
Mam nadzieję, że kiedyś osiągnę stan, w którym dam radę zrobić chociaż połowę z liczby zalecanej 108 :)))
( w hotelu zrobiłyśmy po 2 chwytając się przy tym - wszystkiego, co było pod ręką )
Ale wszystko przed nami.
Był to przecudny weekend , na który wybrałyśmy się wraz z przyjaciółką.
Mam w głowie tyle wrażeń, że musze to wszystko dopiero sobie poukładać, ale chciałam się tak na szybko z Wami podzielić.
Zaznaczam, że nie były to warsztaty ukierunkowane religijnie.
Uważność, medytacja i umiejętność odcięcia się od negatywnych emocji, zatrzymanie się , wyciszenie - to teraz towar naprawdę deficytowy .
Mieszkam prawie w lesie, a pojęcia nie miałam, że ludzie płacą ciężkie pieniądze za tzw. leśne kąpiele.
I jeszcze bardziej doceniłam - to co mam w zasięgu ręki
( a raczej nóg)
Doceniłam także smak rodzynki, której zjedzenie celebrowaliśmy całe 15 min.
W życiu jeszcze nigdy, żadna rodzynka mi tak nie smakowała.
Ileż to razy wrzucamy w siebie - nawet nie wiedząc - co?
Wiecie, że mnisi spożywają - celebrują - posiłek przez 40 min?
Każde z dań znajduje się w innej misce, żeby nie straciło swojego smaku.
Czy Ty pamiętasz, co dziś jadłeś na śniadanie, obiad?..
Jak smakowała herbata, kawa i z jakiego kubka ją piłeś?
A życie tak przecieka między palcami i robiąc jedną rzecz myślimy już o następnej, rozmawiając z kimś - myślimy tylko o tym , jak wstrzelić się ze swoim zdaniem.
Potrafimy słuchać tak całym sobą?..
Wstając w poniedziałek - myślimy już o piątku, a tak naprawdę nie wiemy, czy będzie nam dane jego doczekanie...
Spróbuj chociaż kilka chwil w ciagu dnia przeżyć tak, by je zapamiętać.
Zapamiętać ich smak, kolor, zapach i uczucie które im towarzyszy.
Niech to będzie zmywanie, lub kąpiel w wannie - bez planowania przyszłości, bądź przeżywania tego co wydarzyło się w pracy.
Jednego nie ma jeszcze, a drugie już nie istnieje.
Bo tylko ta chwila, drogi Czytelniku, w której czytasz ten wpis - jest prawdziwa...
Było też Opole wieczorem
oraz opolskie świąteczne, smakowite cudeńka
przywiezione na pamiątkę
O plackach ziemniaczanych i pączkach - już nie wspomnę. Z ich powodu, warto pojechać do Opola - choćby tylko na wycieczkę.
Dziękuję Jadwidze, za trud organizacji, oraz pokonanie piętrzących się przeszkód, z tym związanych. Dziękuję wszystkim osobom, które tam spotkałam i z którymi spędziłam ten magiczny czas. Zwolnijcie kochani, bo szkoda życia...
Bywałam w świecie - a konkretnie - dwa tygodnie świętowałam Urodziny Misia.
Nawet nie zauważyłam, kiedy kalendarz wypełnił mi się tak, że dzisiaj dopiero, po powrocie do domu mogłam spokojnie usiąść i pomyśleć - co tak naprawdę się wydarzyło :)
Wiecie - zawsze marzyłam o takim czasie, kiedy to telefon będzie sam dzwonił i spotkania same się będą układały - i sobie wymarzyłam.
Niżej mała galeria i przegląd tego, co robiłam i gdzie byłam.
Niestety - żeby nie było zbyt różowo, to wręcz - w drodze do wydawnictwa z projektem nowej książeczki dla dzieci , a konkretnie z kolejną częścią Lekcji przyjaźni - zostałam w porę wyhamowana i ostrzeżona.
To, że w ciągu sześciu lat mojej działalności, mogłam liczyć tylko na siebie i Dusze życzliwe, które ułatwiały mi kontakt z dziećmi
stało się już oczywiste.
Natomiast tego, że wejdzie przepis zakazujący dzieciom zakupu moich książek podczas spotkań autorskich - to dla mnie cios poniżej pasa.
Nie mam sponsora, nie stać mnie na zainwestowanie sporej sumy - po to, by mieć na zbyciu tysiąc książek w domu i móc ewentualnie rozdawać je za darmo.
Coraz częściej słyszę, że dyrektorzy szkół są naprawdę bardzo chętni na zorganizowanie spotkania autorskiego, ale " bez sprzedaży książek i bez honorarium, bo na nie nie mają środków"
Wiecie... Naprawdę kocham to, co robię - ale...
Resztę dopowiedzcie sobie sami...
Zatrzymałam się z nowym projektem i myślę, czy to nie czas po prostu odpuścić.
Nie mam sił na skakanie i lawirowanie między przepisami, a jeśli ktoś zadecydował, że kupowanie przez dzieci książeczek z dedykacjami ( co - wierzcie mi - jest dla nich super frajdą...) wykracza poza prawo - to czas zamknąć worek z pomysłami na nowe książki i zainwestować w wyjazd z mężem w jakieś piękne miejsce.
Kto ma pasję i nią żyje - wie - co teraz czuję - ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, a już napewno - gdy są one ustawione prawie pionowo - pod górę :(
A to galeria z obchodów Urodzin Misia
Szkoła Podstawowa nr 54 Katowice Giszowiec
Szkoła Podstawowa nr 11 Mysłowice Larysz
Spotkanie promujące Anielską Ławeczkę, z seniorami
na inauguracji cyklu Kawiarniane środy w restauracji Carmelowa w Mysłowicach
Filia nr 11 MBP Mysłowice
Szkoła Podstawowa nr 3 Bieruń Nowy
Knurów Szczygłowice Dom Kultury
Oraz dwa intensywne dni spędzone w Gminnym Przedszkolu w Wyrach
Spotkania z dziećmi i dorosłymi, były bardzo radosne ciepłe i dające nadzieję...
Narazie czekam - co będzie dalej, z teczką pełną pomysłów...
Ale jakoś większych złudzeń nie mam...
Oczywiście - przepis przepisem, a człowiek człowiekiem
( czytaj dyrektor) i nie jest tak, że wszyscy od razu na - nie.
Tylko ile tych " perełek" tak naprawdę ocaleje? Tego nie wie nikt...
Zostałam ostatnio poproszona, o napisanie wiersza na temat tytułowego „ bajtla”
Bajtel to na Śląsku - dziecko. Często mówi się u nas „ bo za bajtla - to było to... czy tamto...” :)
Na przykład
„ Za bajtla wisiało się na klopsztandze do góry nogami i nikt nie posiadał nowej jednostki chorobowej o nazwie - szyja smartfonowa” :)
Ciekawe czy zrozumiecie, o co w tym zdaniu chodzi, a szczególnie w jego pierwszej części.
Ale do rzeczy.
Bajtel to mysłowicka fundacja, pomagająca chorym dzieciom i ich rodzinom.
Wiecie... w naszym mieście jakoś tak przyjęte jest, że albo foruje się wybrańców, albo kogoś z poza miasta. Podejrzewam jednak, że jak już będzie sukces - to ojcowie sukcesu się nagle rozmnożą... Tak się złożyło, że ja do tej pory na temat tej fundacji nie wiedziałam nic.
Do czasu, kiedy napisała do mnie pani Kasia - Prezes fundacji, prosząc bym napisała coś, co mogłoby zawisnąć w ramce na ścianie remontowanego pomieszczenia, które w przyszłości ma służyć jako świetlica, lub coś w tym stylu.
Lokal jeszcze nie gotowy, ale wiersz już jest. Myślę i mam nadzieję, że będzie dobrą wróżbą dla Fundacji.
Nie byłabym sobą, gdybym od czasu do czasu czegoś nie wygrała Voila - jest i wygrana.
A jak to było?
Całkiem zwyczajnie
Firma ogłosiła konkurs, w którym wzięłam udział.
Gdy otrzymałam wiadomość o wygranej i chciałam się nią podzielić, zasypały mnie jak lawina, komentarze o oszustwach naciągaczach itp. I żeby broń Boże danych nie podawać.
Tylko jak - pytam - firma ma za mnie zapłacić podatek od nagrody - nie znając moich danych...
Jestem już przyzwyczajona do tego, wspomniawszy np. historię z samochodem, o której można przeczytać
Ale wiecie... przykre to jest, że w dzisiejszych czasach tak trudno ludziom uwierzyć w to, że ktoś ma szczęście, a już się tym szczęściem radować - przekracza barierę ludzkich możliwości.
Zostaliśmy tak nasączeni strachem, że oszustwa "czają się"
w każdym kącie i na każdym kroku, a ja po prostu wzięłam udział w konkursie i już.
Teraz ustalamy termin wyjazdu w to magiczne miejsce
A teraz z innej dziedziny :)
Wczoraj byłam na koncercie Edyty Górniak i z góry zaznaczam - nie interesuje mnie, kto i co sądzi o jej życiu prywatnym.
Bo zanim jechałam na koncert - też się nasłuchałam...
Jestem zakochana w jej głosie, piosenkach od lat.
Kiedyś miałam wszystkie jej kasety, teraz mam płyty.
To co usłyszałam wczoraj, na żywo - przeszło moje najśmielsze wyobrażenia o tym - ile ta kobieta ma w płucach pary, a w głosie mocy.
ODLECIAŁAM
Tyle Wam powiem
Ukradkiem też... wytarłam kilka łez, które gdzieś tam się przecisnęły - na dźwięk melodii, poruszających najgłębsze pokłady mojego serca.
Na początku koncertu padły słowa, że piosenki są, jak stemple odbite na wydarzeniach z życia i tak samo, jak zapachy - ożywiają wszystko to, w czym brały udział.
Taka prawda - dla mnie właśnie piosenki Edyty są takimi